czwartek, 10 grudnia 2015

Miałam ochotę sobie bezkarnie ponarzekać. Tak po prostu, bez ceregieli i spięcia dupy. Na szczęście w porę zorientowałam się, że robię to zbyt często i zbyt regularnie. To znaczy codziennie i cały czas. Nosz kurwa mać. Bez przesady, tak źle to chyba nie jest?

Zapisałam się na "prawko". Ja i samochód (i widzę tę hienę z "Króla Lwa", ech nie ma to jak wierzyć w siebie).  Obawiam się, że takie same wyobrażenie na ten temat ma mój mąż (no i znowu ta hiena). Wpłaciłam zaliczkę. Boli. Zrobiłam badania, zapłaciłam. Łooj, boli. Na zdjęciu wyglądam jak cierpiący na paraliż całego ciała borsuk tudzież szop pracz. Boli. No cóż... Wybaczę im wszystkim jak zdam i stanę się bezapelacyjną Królową Szos.

No i żeby nie było, że zbyt często i zbyt regularnie...

cudnie jest, super elegancko i w ogóle.

...


wtorek, 1 grudnia 2015

Kawa z mlekiem i miodem, mój przysmak ostatnich dni. Nadzieja na zastrzyk energii.
Śniegowa aura zmusza mnie do marzeniach o kocu, kominku i grzanym winie. To tak nieprzyzwoicie w ciągu dnia...

Najbliższe dni to zapowiedź przedświątecznego zapierdzielu, spowodowanego próżnością kobiet. O, nie mówię tego złośliwie: sama muszę mieć rzęsy i paznokcie na dwudziestego czwartego. I makijaż. I kreację. I super zdjęcia, które z wyrzutami sumienia - bo wbrew Mężczyźnie, opublikuję na fejsbÓku. Tylko czy to o to chodzi? Ludzka próżność stała się z biegiem lat nieodzowną częścią "magii", o której szumnie się mówi i której wszyscy co roku szukamy. Szaleństwo, konsumpcjonizm, brak zdrowego rozsądku. Ba! Brak jakiegokolwiek rozsądku! Telefony, zabijanie się o termin. 

"Tylko dla mnie, wyjątkowo, po osiemnastej!"

Wyjątkowo... bo przecież ja nie mam swojego życia, rodziny, nie obchodzę świąt, do których należałoby się przygotować, robiąc bezceremonialnie rozgardiasz w niewielkiej kuchni. 
Właśnie, że mam!

Dlatego też zostałam zrugana za "brak elastyczności", bo nawet w tygodniu przedświątecznym nie robię wyjątków. W  Wigilię zaś... nie pracuję wcale.

Będę piec makowca. Czekoladowca. Gotować barszcz. 

Cieszyć się rodziną.

wtorek, 24 listopada 2015

 Moja córka po raz pierwszy widziała padający śnieg. O czwartej nad ranem, leniwie przecierając zapłakane oczy. Jej pełne zachwytu spojrzenie było niemal tak głośne od emocji, co miarowe chrapanie Pierworodnego. Tak, mam noc w plecy. Lecz była to cudowna podróż w czasie, do Krainy Czarów, którą kiedyś odwiedził mój syn i tak samo, o tej nietypowej porze zachwycał się białym puchem spadającym z nieba.

Już niebawem zapanuje zapach przyprawy korzennej, cynamonu i pomarańczy. Nie mam pojęcia, gdzie tym razem ustawimy choinkę, ale to co ma się pod nią znaleźć zostało już nabyte i idąc za ciosem - zapakowane. Trzeba jakoś rozłożyć wydatki, przynajmniej część mamy już z głowy.

Życie toczy się spokojnie. Pomimo niewyspania jest całkiem sympatycznie.



środa, 4 listopada 2015

Na kolacje będą tosty. I ból głowy.

Czarne chmury. Nie mogę ich przegonić pomimo wszędobylskiej cukrowej waty. Moja ludzka, fizyczna powłoka błaga mnie o drzemkę, która jest w chwili obecnej na szczycie listy marzeń.  Na szczycie tak niskim lecz nadal nieosiągalnym...

Ratuje mnie słodycz jabłka. Piękna, polska Złota Jesień.

czwartek, 29 października 2015

Znów bym przegapiła, co za matka. Gdzieś pomiędzy mieszaniem zupy a segregowaniem za małych ubranek uświadomiłam sobie, że to już osiem miesięcy za nami. 

Jejuniu, osiem! 

A ja nadal pamiętam ten cholerny ból i ten niezwykły moment, gdy Ją poznałam. Kocham, z każdym dniem coraz bardziej. Gdy płacze (i ja płaczę), gdy się uśmiecha i gdy nie potrafi zrozumieć, że te piękne kolorowe liście nie są do jedzenia (chciałam jej tylko jesień pokazać, serio!). I kocham tak bardzo nawet teraz, gdy już wiem, że dziś znów nie zasnę, chociaż tak szczerze bardzo mnie to wkurza i martwi.

 Chociaż czaszka mi pęka i jestem pewna, ze jak tak dalej pójdzie nagra płytę z Mansonem, kocham.

środa, 14 października 2015

Im bardziej się staram tym gorzej wychodzi. Fatum takie. Pracujesz źle, nie pracujesz też źle. Chcesz pójść na kawę z koleżankami, a tu smarki, rzygi i  pozamiatane. Gary i mop. Syropki i te inne dyrdymały.

Emocjonalnie jestem wrakiem. Chyba już o tym wspominałam ale pewna nie jestem. Nie jestem też pewna słuszności swoich wyborów, czuję się jak nastolatka, której świat nie rozumie. Cienka jestem. Jak węża dupa. Przeryczałam połowę dnia, bo tak. Mężczyzna jeszcze mnie bardziej podkurwił tym chłodnym "No, czego ZNOWU beczysz?!", a ja po prostu chciałabym mu się bezceremonialnie wysmarkać w rękaw i przytulić do klaty. Nie mówię już zupełnie o wpadaniu w ramiona i tak dalej, bo nie ma szans.  Generalnie jestem brzydka a świat be, wszystko jest gupie, gupie, gupie!
Może to jesień, może to mejbl'in!

Eksplozja mózgu za trzy, dwa, jeden...

czwartek, 8 października 2015

W oczach innych matek jestem beznadziejna. Moja córka skończyła niedawno siedem miesięcy, trzy przepracowane mam już za sobą. Kocham ją nad życie. Kocham nad życie Pierworodnego i to właśnie dla nich to robię. Jest mi ciężko się zorganizować, ułożenie grafiku na nadchodzący tydzień wymaga pierdyliarda kombinacji (względnij plan lekcji, judo, szczepienia, ortopedę, ginekologa bla bla bla). Staram się pracować cztery dni w tygodniu, by resztę poświęcić rodzinie. Nie zapierdalam po dwanaście godzin. Pomimo to, to co robię nierozerwalnie związane jest ze stresem, gdyż bezpośrednio mam kontakt z klientkami.  Są momenty, że łojezusie, oczyma wyobraźni kogoś morduję, a na zewnątrz mam hollywoodzki uśmiech numer pięć z kolekcji limitowanej.

Bywam zmęczona. 
WRÓĆ!
Bywam wypoczęta. A gdy nie jestem, bywa, że podnoszę głos na moje starsze dziecko. Bo wysiadam. Mam  wówczas ogromne wyrzuty sumienia, pretensje do siebie. Przepraszam wszystkich, za to, że jestem zmęczona, że wymiękam. Przepraszam za swoje marzenia, determinację i cele, które kiedyś w końcu osiągnę.

środa, 30 września 2015

Jest piękny, środowy wieczór. Hmm... w sumie prawie noc. Niektórzy umawiają się na randki, relaksują się, popijając wino. A ja? Związałam niesforne włosy, zbyt krótkie  jak na moje oczekiwania. Założyłam na siebie coś szerokiego. Raczę się zieloną herbatą, bo nadzieja umiera ostatnia. Słodkiego mi się chce, w mordę jeża.

Z jednej strony cieszę się z tego co mam, jestem wdzięczna. Serio, serio! Jednak to takie ludzkie pragnąć więcej. To chyba dobrze - mieć cel. Mieć marzenia. Nieustannie dążyć do czegoś, działać, nie czekać. 

Tak sobie wymyśliłam w mojej głowie, że jak będę miała to, co chcę mieć to odnajdę spokój. Gwarancji jednak nie mam, czy tam, za marzeniami ten spokój jest. Nie jestem też pewna, czy to więcej, to jednak nie za mało...

Takie to ludzkie.

wtorek, 29 września 2015

Szpital w domu. Nosz kurwa mać, rzec by się chciało odważnie. O ile Alicja pomimo dolegliwości nie zamierza rezygnować z raczkowania i włażenia WSZĘDZIE, o tyle Pierworodny dupska z kanapy ruszyć nie raczy. Trzydzieści siedem i siedem, "umiera". Chłop to chłop, ja przepraszam, ale znikąd się to nie bierze i coś w tym jest! Dosłownie jak Mężczyzna,  który w towarzystwie kataru białej gorączki dostaje i niedowładu kończyn. Górnych oraz dolnych. Snuje się więc jedynie to to siedmioletnie chłopisko, a pierdyknąłwszy się w kolanko nieopatrznie, wyje z bólu pół godziny. Bo chory. Bo kuku. Kawał obywatela, a etat pielęgniarski przy Nim mam w tym tygodniu jak w banku szwajcarskim.

Dziecko numer dwa (dzięki Bogu!) zafundowało sobie drzemkę. Mogę w spokoju powiesić pranie.



wtorek, 15 września 2015

Noc spędziłam jak ludzie pierwotni -  aktywnie. Na rozmowach z córką, którą dręczyło czterdzieści i pół. Byłam kołyską, pozytywką, leżaczkiem - bujaczkiem. Matka interaktywna. Niestety, nie udało mi się w stu procentach ukoić Alicji. Dzieci chorują  - to normalne. Mimo tej "oczywistości" miałam poczucie porażki i zaczęłam... obwiniać siebie.
 A bo okno, a bo sweter a może kurtka nie taka, a w autobusie kichali, prychali a ja z wózkiem. No jak to tak, deszcz a ja z dzieckiem śmigam?!

Sama na siebie wywarłam jakąś dziwną presję, teraz wiem, że nie potrzebnie zupełnie. Ale czy to nie jest związane z presją otoczenia? Z mitem Matki - Heroski, która musi dawać radę zawsze, wszędzie i ze wszystkim?

Nie dałam sobie rady. Odwołałam klientki, które były oburzone i zirytowane tym faktem. Chciałam być z dzieckiem, przytulać. Zagrzebać się pod kołdrą, wyspać. Napić kawy. 
Nie spinać.  
Nie udawać, że mogę wszystko pogodzić.


sobota, 5 września 2015

20.

No nieee... Szlag mnie trafił na samą siebie, gdy zorientowałam się, że nawet sam BOSKI we własnej osobie przestał zaniedbywać bloga, pomimo spacerów z dziecięciem. Co prawda nie swym ale to nie waażne.;)

 

 Postanowiłam przestać zganiać winę na brak czasu lecz na własne nieogarnięcie, gdyż w istocie nie ogarniam. Stylistka rzęs se jestem se, kobieta pracująca, szalona wizażystka, baba z pasją i wiatrem we włosach. W skrócie: zapierdalam. 

Minęło pół roku, dwudziestego siódmego sierpnia. Mam wrażenie, jakby Alicja była z nami od zawsze a nie tylko od tych kilkunastu, bardzo szybkich, tygodniu. Świetne z niej dziecko, po bracie. Alergie oraz kolki są jej i nam obce. Wysypiamy się. Śmiejemy. Cud, miód, orzeszki. Niniejszym stałam się Matką Totalną, która przekonała się, że można kochać bardziej niż bardziej.

Pierworodny dzielnie rozpoczął drugą klasę a także kolejny rok treningów. Kurna no, drugiego września poryczałam się. Tak oto, wracając ze szkoły, niemal na ślepo, prowadziłam wózek z córką małoletnią, roztrzęsiona od wewnątrz i całkowicie zmyta na słono na zewnątrz. 
Syn mój, nie mały wcale, nawet nie pożegnał matki starej, nawet się nie obejrzał na rodzicielkę, która na biodrze dzierżyła siostrę jego. Spotkał kumpli i poszeeeedł w tłum rozwrzeszczanych dzieciorów z plecakami większymi od nich samych.  Nogi mi się ugięły, emocje mnie zjadły na surowo. Nie wiem jakim cudem, odstawiwszy później Alicję do BabciBe, dałam radę zrobić klientkę. I nie spieprzyłam!

Na dzień dzisiejszy mogę jedynie powiedzieć: ta edukacja wczesnoszkolna mnie wykończy! Boże, jak Pierworodny bazgroli!!!! Zlitujcie się i dajcie mi coś na nerwy, bo melisa przestaje mi wystarczać. Z kamienną twarzą, tłumiąc często śmiech, sterczę nad nim czasami kartki wyrywając, jeśli trzeba. "Orzeszkuf, samochotuf i niekturych" nie chcemy w kajecie!




czwartek, 13 sierpnia 2015

19.

Są takie momenty. Gdy cisza brzmi spokojnym oddechem dziecka, uderzeniem skrzydeł ćmy, pustką szkła. Jestem ze sobą, tu i teraz. Czuję się dobrze. Jest dobrze. I trwa. Prowadzę dialog ze sobą, we własnej głowie, która ma okazję lewitować bezkarnie. Bez obawy, że zostanie przyłapana przez ciekawskiego siedmiolatka. 

Takie momenty mają barwę granatu, winnego bordo, głębokiej czerni. Zapatrzona w gwiazdy, w ten boski bezkres, jestem lekka. Czuję, że wszystko już mam.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

18.

Gdy ucichnie ostatni niespokojny oddech, zacznę marzyć od nowa. Kim jestem? Tracę wiarę w siebie, paradoksalnie czując się silna. Nie wiem gdzie jestem i co właściwie tutaj robię. Dlaczego nie mogę iść na przód? Coś mnie tu trzyma, jakiś magnes, którego jeszcze nie potrafię dostrzec. Być może zlekceważyłam jego potęgę, a skutki tego będą dla mnie porażką. 


Ogarnąć siebie...

Do tej pory nie wiem, jakim cudem mi się udało. Ile sił trzeba w sobie mieć, ile musiałam ich mieć! Czuję się, jakbym dokonała niemożliwego. Z niedowierzaniem zlustrowałam dwa worki zacnych rozmiarów, przepełnione za małymi już ubrankami mojej Alicji. Maleńkiej... Czas biegnie zbyt szybko. Daję z siebie wszystko ale nie jestem w stanie Go dogonić. Przykre to, nieosiągalne.

Staram się uwolnić moją głowę od myśli zbyt absorbujących. Znów jestem na przegranej pozycji. Problemy nie znikną, niestety. Mogę je jedynie rozwiązać i jestem na dobrej drodze ku temu. Emocje jednak mną rządzą, sterują. Nie mogę czuć się wolna.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Nie wiele trzeba...


... by poczuć się dobrze. By się choć na chwilę odstresować, uwolnić głowę od zbyt ciężkich myśli. 






Szkoda, że stan ten jest nietrwały. Gdy filiżanka będzie już pusta, beztroska rozpryśnie się na milion mikroskopijnych kawałków.



Mimo wszystko -  warto.


sobota, 18 lipca 2015

Brakowało mi...

...takich dni jak dziś. 

Dziś ma barwę piasku, złocącego się w słońcu. Pachnie goframi, czekoladą i uśmiecha się tak, jak moje dzieci. Pierworodny przepadł bawiąc się w wodzie. Zaskoczył mnie tym, jak łatwo nawiązuje nowe znajomości, jak bardzo jest pomysłowy. A my...

My rozmawialiśmy normalnie. Śmialiśmy się razem. Przypomnieliśmy sobie, jak to jest być jedną drużyną. Było nam dobrze.


czwartek, 16 lipca 2015

Znalazłam...

...czas na czytanie. W końcu. Strasznie mi tego brakowało. Całe szczęście, że moje książki mi wybaczyły i ładnie ustawiły się w kolejce. 

Kondycja emocjonalna dzisiaj całkiem nie najgorsza, pomimo rozmowy z moim ojcem, który jest niereformowalny. Ciężko mi to przyznać ale z pewnością jest najbardziej toksyczną osobą, jaką znam. Bardzo to przykre i cholernie mi z tym trudno. Żal patrzeć jak coraz bardziej zagrzebuje się w swojej skorupie, staje się odludkiem. Unika nas, ucieka przed swoją rodziną, przed problemami i przed samym sobą. Wydaje mi się, że nawet nie czuje się odpowiedzialny za stan obecny. 

Nie jestem w stanie jeść. Nawet wtedy, gdy żołądek przytula mi się do kręgosłupa. Próbuję walczyć ze stresem, niestety nie osiągnęłam jeszcze odpowiedniego poziomu i jestem na przegranej pozycji. Odrzucam nawet słodycze (o zgrozo!). Z jednej strony bardziej mnie to cieszy niż martwi. Mój brzuch wcale się nie obrazi, jeśli będzie go mniej.


poniedziałek, 13 lipca 2015

Usiadłam...

...z kubkiem kawy w dłoniach. Pozwoliłam wciągnąć się kanapie, przez chwilę nie myśląc o niczym jednocześnie przejmując się wszystkim. Bez sensownie gapiłam się w okno, chyba podziwiając szarpane przez wiatr liście. Trwało to może z piętnaście minut, lecz ten kwadrans stał się moją osobistą wiecznością. Tępy ból w okolicach serca przypomniał mi, że jestem tylko człowiekiem i nie należy przesadzać z czarnym napojem, który przynosił ukojenie po kolejnej bezsennej nocy.

Monolog Alicji, nagle przebudzonej  i jak zwykle wesołej (wspaniałe jest to dziecko) wyrwał mnie z tej smętnej zadumy, brutalnie uświadamiając, jak wiele szczęścia mam, mimo wszystko. Nie krzyk, pisk, nie cisza. Zbitek melodyjnych, radosnych dźwięków ciekawego  świata niemowlęcia. Zaraz po nim  zaspany głos Pierworodnego. 

Codzienność toczy się swoim rytmem, a mój zamulony umysł dominuje nad ciałem. Za cholerę nie mogę zmusić się do sprzątania. Czuję się jakby ktoś spętał mi ręce i nakazał tylko siedzieć i popijać kawę. Jednocześnie ogarnia mnie złość, nienawidzę takiego stanu, nienawidzę tych plam na stole, garów w zlewie, kurzu i okruchów. Nienawidzę problemów. Nienawidzę bezsilności. Nienawidzę nienawidzić.

piątek, 10 lipca 2015

Brak mi...

...motywacji. Przestałam ćwiczyć, zaczęłam słodzić i jeść ciastka. W czekoladzie. Często popadam w zadumę, popłakuję po cichu. Co chwilę na światło dziennie wychodzą kolejne długi mojego ojca. Modlę się, bym nic więcej nie musiała już spłacać. Chciałabym wcisnąć mu do gardła każdą łyżkę bigosu, który nam zgotował. Chciałabym zrzucić z siebie odpowiedzialność za Jego głupotę. Boleśnie doświadczam, czym kończy się brak myślenia. Narasta we mnie złość, czasem frustracja.

Przestałam dziwić się Mamie, że podjęła decyzję o rozwodzie. Po dwudziestu siedmiu latach. Zrozumiałam, będąc już sama  żoną i matką, iż to w co wierzyłam było fikcją. Idealna rodzina, na pokaz. Złota klatka, która zaczęła pękać, obnażając kolejne poziomy samotności. Lata upokorzeń, uzależnienia, bezwzględnego oddania - bo tego od Niej oczekiwano. Na deser długi ogromnych rozmiarów.

Wydawało mi się, że zaczynam od zera. Życie na własny rachunek. Teraz okazuje się, że do tego zera jest daleka droga.

piątek, 3 lipca 2015

Dopijam...

...zminą kawę. Chłonę zapach powietrza, siłę wiatru, który bez pozwolenia bawi się moimi włosami. Przez chwilę czuję się bezpiecznie, stabilnie. Mam złudne poczucie, że coś ode mnie zależy, że mogę wszystko. Odpycham bezsilność, nie mogę się już w niej zatracać.

Słodki smak truskawek wyzwala we mnie jedne z najbardziej pozytywnych wspomnień. Labirynt odczuć, coś wielkiego jak uśmiech Alicji, uścisk Pierworodnego. Pocałunek Mężczyzny. To wszystko, niewinna codzienność, trzyma mnie na nogach. Dzięki temu mocno stąpam po ziemi, jakimś cudem nie daję się zwariować.

wtorek, 30 czerwca 2015

Staram się...

...jakoś sobie radzić, chociaż momentami rąk za mało. Pies w lewo, wózek w prawo, telefon dzwoni. Dżizas. Zakupy ważą chyba ze dwadzieścia kilo, jak to wtaszczyć na drugie piętro? Z dzieckiem w gondoli i niesfornym czworonogiem?!

Aleeee gdy już jakimś cudem, po raz enty w moim życiu, wlezę do chałupy w jakiś magiczny sposób ogarniając to wszystko, czuję się jak superhiroł.
BA!
Przez jakieś trzydzieści dwie minuty głęboko wierzę, że jestem bohaterką! Do momentu, aż mnie coś w stylu rozpierdolnika w kuchni tudzież pokoju Pierworodnego, czy też brawurowych pyskówek starszego dziecięcia, nie wykolei emocjonalnie i na ziemię nie sprowadzi. Dopóki ręce samoistnie nie opadną.


Co do spraw bieżących -  jesteśmy w czarnej De, do Cha (#$5^%^&)...

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Zapomniałam już, że jak...

... się wali to wszystko i na raz. Siadłam po prostu, załamałam się i zaczęłam płakać, a każda łza była inna i co gorsza- coraz bardziej słona. 

Musisz wziąć się w garść!

Powtarzałam sobie jak mantrę, celebrując wszystkie głoski, delektując się ich dźwiękiem. Z doświadczenia wiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Zakrętów w moim życiu było już wiele i jakimiś szamańskimi metodami zawsze wychodziłam z nich, chociaż niejednokrotnie ucierpiało na tym moje ego. Potrafię chować dumę do kieszeni, nie pieprzę się z tym - życie jest za krótkie i nie ma na to czasu. Konkrety.

Konkrety nas zjedzą, każdego z osobna. Wypalą od środka ale w gruncie rzeczy wyjdzie to istocie ludzkiej na dobre. Kolejna lekcja pokory, w dupę Jasia. Utopiłabym swą złość i frustrację w lampce wina. Może nie jednej ale odpowiedzialność matki karmiącej bierze górę. Jak dobrze, że pozostały mi jeszcze resztki zdrowego rozsądku.

Tak więc siedziałam i płakałam. W takim oto położeniu zastał mnie Mężczyzna i jak zwykle najpierw mnie wkurwił, a później wysmarkałam mu się w rękaw. Znalazł sposób, gad jeden.
Jak zwykle.

środa, 24 czerwca 2015

Ból głowy,

...na który nie zasłużyłam. Będąc młodym, głupim i naiwnym, nie można na coś takiego zasłużyć.  Ale jak nie zaufać własnemu ojcu?

Po wielu latach dostrzegam błędy, niekoniecznie swoje, chociaż też tam były. Nawarstwiło się, nie umiem wybrnąć. Zaszło za daleko. Serce mam pełne żalu lecz gdybym mogła się odciąć, zrobiłabym to. Konsekwentnie i na zawsze. Pozostawiając tę toksynę  daleko za sobą, za mgłą przeszłości.

wtorek, 23 czerwca 2015

6.

W takim dniu jak ten, na platformach blogowych, aż roi się od wpisów tematycznych. Dzień Ojca dzisiaj przecież, święto bardzo ważne lecz odnoszę wrażenie, że nadal niedoceniane.

Dla mnie, jako matki dwojga wspaniałych klusiów -pierdusiów... 
WRÓĆ!

Dla mnie, jako matki Wojownika Jedi oraz Alicji z Krainy Czarów, jest to dzień wyjątkowy i paradoksalnie to JA dzisiaj świętuję i dziękuję sama sobie za to, że na ojca moich dzieci wybrałam właśnie Mężczyznę.

Mężczyzna jako samiec po dziś dzień wzbudza mój zachwyt. Fiu, fiu, chciało by się rzec.  Oprócz tego pod niczego sobie powłoką fizyczną hoduje on niezwykle piękny umysł. I to jest właśnie sedno sprawy! Mózg, proszę ja Ciebie, to mąż mój ma nie od parady!  Za ten porządek w szufladach procesora bardzo go podziwiam i cenię. Ja oraz nasze dzieci zawdzięczamy mu wiele (tym oto sposobem zawdzięczamy jeszcze więcej MI!) i kochamy go za wszystko, przede wszystkim za to, że jest tak bardzo nieidealnym, normalnym człowiekiem o wielkim sercu!

W dniu Twojego święta, Ojcze Polaku dzieci dwojga, życzę Ci wszystkiego naj, abyś był na co dzień miły dla swojej Żony i co sobotę przynosił Jej śniadanie do łóżka! Z całego serca życzę Ci też, aby Pociechy z każdym problemem zwracały się głównie do Ciebie, by czerpać ze źródła Twej bezkresnej mądrości życiowej! Bądź sobą i nigdy się nie zmieniaj.:)

Lov Ju,
Maugośka.

5.

-Bajzel, wszędzie syf. - pomyślała Paani Maugosia, zapominając na pięć długich sekund, że jest chora. 

Wszechobecny nieład, którego szczerze nienawidzę, absorbuje mnie bardziej, niż trzydzieści dziewięć i pół stopnia temperatury. Brudnymi garami, zbebranymi piernatami, przejmuję się o stokroć więcej, niż swoimi słabościami. Bankowo spuchnięty mózg to pikuś. Kto, kur*a, to wszystko ogarnie?! Jak ukołysać marudzące dziecko, skoro samemu ledwo stoi się na nogach? W ogóle to trening nie zrobiony i wszystko jest do dupy. 

Samo się nie zrobi się.

Noc totalnie bezsenna. Alice postanowiła zostać wokalistką jakieś heavy metalowej kapeli i dała próbkę swoich możliwości. Padła tuż przed siódmą, a my wraz z nią. Nie muszę chyba dodawać, że Mężczyzna do pracy zaspał, a Pierworodny obudził się zasmarkany i nie poszedł do szkoły? 

Potomstwo chrzęści i brzęczy, a ja słowa wycedzić nie mogę, bo tak mnie gardło napierdziela. Gdzie tu sprawiedliwość, ja się pytam grzecznie? Ja w takich warunkach, w takim bałaganie nie mogę funkcjonować.

Resztkami sił wyciągam, upchnięte na czarną godzinę do zamrażalnika, pierogi ruskie. Nie ma, że obiadu nie będzie. Co ma nie być -  będzie! Jednym haustem pochłaniam filiżankę kawy.

Lecz zamiast wziąć się w garść, skoro taak baaardzo mi ten rozpierdolnik przeszkadza, zagrzebuję się pod kołdrą i daję upust swojej frustracji ćwicząc kciuki na playstation.

Matka też człowiek.

... ale trening nie zrobiony. Na bank przez to przytyję ze dwa kilo. Przynajmniej!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

4.

Od wczoraj Alice choruje. Masakra totalna. Pielucha to za mało, a nosek mógłby spokojnie robić za kran. Co dokładnie dolega i boli nie wiadomo, gdyż jak na dziecko w tym zacnym wieku przystało, nie powie. Bo i powiedzieć nie potrafi. Za to zamiast spokojnego, różowego dzidziusia, jakim córka moja zwykle bywa, mam wrzeszczącego dzieciora i już. I nie mówię tego złośliwie (już słyszę ten lincz "idealnych mamusiek" rodem z jakiegoś popieprzonego forum), jedynie stwierdzam fakt.

Cierpi maleństwo, ja rozumiem a i starań dokładam, by ulżyć w niedoli. Gdybym mogła to wszelkie dolegliwości wzięłabym na siebie, jak Babcię kocham! Nie mogę niestety, za to czuję, jak pod presją decybeli moja czaszka pęka i kruszyć się zaczyna, a ja przepadam nieuchronnie w odchłań rozpaczy. 

Łapczywie usiłuję dopić, zimną już niestety, kawę, bez której moje życie absolutnie nie ma sensu. Nie pytajcie ile razy usiłowałam napisać ten post... Kobieto, puchu marny

Rozpieściły mnie te moje dzieci, nadzwyczaj grzeczne i spokojne. Normalnie na luzaku dopijam cappucino (na ciepło), by zaraz po tym zrobić trening, po którym należy wziąć prysznic. I to wszystko ciągiem! Tak więc dzisiaj, w obliczu zaistniałej sytuacji, wymiękam. Zwyczajnie, po ludzku. Z bezsilności i (może troszkę) z nieidalności...



3.

Są ludzie, którym nie da się pomóc. Mimo szczerych chęci, poświęcenia. Często nieświadomie odtrącają naszą rękę,  działając chaotycznie i bez sensu. Najpierw robi mi się przykro, po chwili zaś odczuwam niepohamowaną złość. Bezmyślność i głupota ludzka po prostu mnie wkurwia. Nie mogę nic na to poradzić.


środa, 17 czerwca 2015

2.

Pomiędzy kawą a kawą ogarniam sprawy. Przeskakuję z paragrafu na paragraf, usiłując zrozumieć o czym mowa. Znam te słowa, ale wydają się zupełnie obce, zupełnie nie zrozumiałe. Całą sobą walczę, lecz  bez pomocy z góry skazana jestem na przegraną.

Za drewnianymi szczeblami rozciąga się  łąka, po której biegają różowe misie. Tamten świat, niewinny i bezbronny, zaprasza mnie do siebie. Moja córka, która ma zaledwie kilkanaście tygodni, spojrzenie ma nad wyraz bystre i poważne. Przypomina swojego starszego brata, siedmioletniego filozofa, ciekawego świata. W oczach moich dzieci dostrzegam tak wiele miłości, tak wiele mądrych pytań, na które wciąż szukam odpowiedzi.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

1.

-No, Paaaani Maugosiu... - rzekła pewna poważana osoba, a mnie prawie krew nagła zalała. No żesz kurwa mać, myślę sobie. Brzydko bardzo, ale z doświadczenia wiem, że gdy ktoś się do mnie w taki sposób zwraca, to nic ładnego nie wróży. Tym razem, niestety, znowu miałam rację. Po raz kolejny intuicja moja mnie nie zawiodła. 

W obliczu wyzwania, w obliczy spraw nagłych i nieuchronnie nadchodzących, Pani Małgosia, czyli ja we własnej osobie, poprawiła kok swój niedbały, usadowiła swą niefiligranową dupencję na minimalistycznej sofie. Z dzieckiem numer dwa, przyczepionym do piersi, rozpoczęła długi i wymagający proces, zwany myśleniem.