wtorek, 3 stycznia 2017

Nasze  święta były cudowne! Bo znowu razem, po trzech tygodniach, jakie Mężczyzna musiał spędzić na Intensywnej Terapii Kardiologicznej. Gdy Śmierć po raz kolejny zagląda Ci w oczy, po raz kolejny bardziej doceniasz. Niczego nie oczekujesz, oprócz tego, że będzie po prostu jak kiedyś. 

Nie miałam siły pisać o wszystkich nieprzespanych nocach i wylanych łzach. Ważne jest tu i teraz. Kropka.

A więc...

Nasze święta były cudowne! Rodzinne, ciepłe i szczęśliwe. Tak jak trzeba. Tak, jak powinno być.

***

Nowy Rok przywitaliśmy we czwórkę. Zasmarkana Alicja z zapaleniem oskrzeli zafascynowana była fajerwerkami a dziecięcy szampan o smaku truskawek, no cóż... Nie przypadł jej do gustu.

Wszystkiego dobrego w tym nowym -  2017!

piątek, 18 listopada 2016

Mam bałagan w domu. Muszę rozładować zmywarkę, od nowa załadować. Obrać ziemniaki.

Mimo to czytam, skulona pod kocem, wcale nie elegancka. Bez grama makijażu. Jedynie paznokcie mam zrobione, za to włosy w nieładzie. Czytam, chłonę cudze myśli. Chciałabym, aby nikt mi nie przeszkadzał.

Alicja podziwia "Muminki". Jak dobrze, że są! Zawsze w swoim domku, za wyjątkiem Włóczykija, który właśnie, z racji "zbliżającej się Gwiazdki", udał się na południe. Cwany skurczybyk. Będzie grzał się w ciepłym słońcu, podczas, gdy my będziemy nerwowo chuchać na ręce, odkopując auto z pod śniegu. 

W każdym razie - dobrze, że są! Zła Matka może przynajmniej chwilę poczytać. Zagrzebać się w swoim utajonym lenistwie i potrwać w nim troszeczkę. 

Zmywarka...

Usiłuję skupić się na czytanym tekście, gorączkowo chwytam się kropek i przecinków.

Odkurzacz! Ziemniaki!

Wstaję. Składam koc. Umieszczam zakładkę.

Kapitulacja.

poniedziałek, 10 października 2016

Chłodne, ciemne poranki. Niezwykła radość z gorącej herbaty. O tej porze roku zawsze się starzeję, uwielbiam po prostu posiedzieć otulona kocem. Deszcz nieustannie tłukący w szybę poniekąd mnie uspokaja. 

Na diecie jestem. Obym wytrwała, bo tym razem to po prostu jest przegięcie. Dziś śniła mi się czekolada. Z orzechami, taka pełno mleczna i pełno w dupę idąca. Maaatko! Zeżarłabym z dziką rozkoszą. Do tego doszło, że człowiek musi sobie odmawiać przyjemności. Ale...

... aby bilans był na zero, czerpię radość z gotowania. Muszę przyznać, że te wszystkie slow foody, warzywne fit obiady i desery są na prawdę pyszne (jak już się przy garach postoi i potem to wszystko posprząta).


Przetrwaliśmy nalot przeziębienia. Uziemiło mnie, zaniemogłam. Skutkiem owych wydarzeń było pokojowe spotkanie z czapką. 

środa, 21 września 2016

Przeczytałam gdzieś ostatnio bardzo  mądre zdanie. Niestety, za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, kto jest jego autorem. Z pewnością była to kobieta.

Zmęczona nie znaczy nieszczęśliwa.

Tak bardzo się z tym utożsamiam! Szczęścia mam od stóp po dziurki w nosie, albo jeszcze wyżej! Mam wspaniałą rodzinę. Cudowne dzieci. Tylko mocy mi czasem brak, pomimo kawy. Czy to bardzo źle? Takie ludzkie, w sumie. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej się usprawiedliwiam. Wynika z tego, że chyba mam jakieś pokręcone poczucie winy w związku z tym. 


***

Pierworodny robi postępy. Już tak wcale nie bazgroli. Widać, że się chłopak stara. Dużo czyta. W ciągu trzech dni ogarnął całe "Dzieci z Bullerbyn", co dla ośmiolatka wcale łatwe nie jest. Trzysta dwadzieścia. Stron, skąpo ilustrowane (dzięki Bogu, że jeszcze zostawiają miejsce na wyobraźnię!). W nagrodę pozwoliłam mu obejrzeć film, ekranizację tej lektury. Syn mój stwierdził, że film jak film:  fajny, ciekawy i w ogóle, ale "książka była lepsza".
 Uff. Moja krew.

poniedziałek, 19 września 2016

Czasami miewam swoje miejsce. Siadam na parapecie z przyjemnie parującym kubkiem albo kieliszkiem wina. Jestem ponad. Korony drzew uchylają się jakby, żebym nie przegapiła przypadkiem żadnego z pośród wszystkich świateł miasta. Jakoś tak wtedy przytulnie, głowę mam wolną, a myśli leniwe.

Czasami miewam swoje miejsce, gdy świat śpi i ucichną te wszystkie połamane dźwięki. Cały dzień, jedno przez drugie, piski i wrzaski. I wewnętrzny głos, że wymięk i tak dalej. To właśnie wtedy, gdy wszystko zamilknie, moje miejsce do mnie wraca.
Tak strasznie nie chce mi się tej szarości.
Czy to już sezon na zapachowe świece, ciepłe koce i wieczory przy czekoladzie?


piątek, 16 września 2016

Alicja spojrzała mądrze, spod swych niemożliwie długich rzęs. Jej oczy mówią więcej, niż Ona sama. Moja kopia, niczym ksero. Tylko włosy w naturalnym kolorze, a cera bez skazy; porcelanowa, lekko różana. Spokojnie wstała i wcale nie specjalnie upuściła pokrywkę od garnka. Westchnęłam cicho. Moje porządki - syzyfowa praca. Chyba mam to gdzieś, niech robi co che. Ja bym się po prostu kawy napiła. Takiej po włosku, z pianką.

 ***
Wrzesień przyniósł nam wiele radości. Piękna pogoda, wymieszana z lekko już pożółkłymi liśćmi.  Pierworodny chętnie ćwiczy kaligrafię i idzie mu coraz lepiej. A jakby zgrabniejsze, B dumniejsze. Trzecia klasa. Kiedy to się stało?!

***
W mojej głowie myśli nadal mętne, Ciociu. Orzechy pewnie już czekają. Tylko Ty nie dzwonisz. Widzę, jak cierpliwie pielęgnujesz przekwitające kwiaty. Jak z nadzieją patrzysz w słońce, w oczekiwaniu na telefon od córek, na wizytę wnucząt, żarty dorosłych już synów. Mam Ci tyle do powiedzenia! Dużo się zmienia, wiesz? Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie zapraszasz nas na kawę, która w Twojej kuchni smakuje jakoś inaczej. No i te orzechy... Szkoda, żeby się zmarnowały. Pomogę Ci zebrać i chętnie przygarnę trochę. Wiesz, do ciasta. Zadzwoń Ciociu!

Nigdy nie uwierzę w to, że Ciebie nie ma. 
Od, przeszło, trzech miesięcy.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Nie potrafię zatrzymać czasu. Strasznie mnie ten fakt irytuje. Pomiędzy kolejną za słodką kawą a wyrzutami sumienia, balansuję brawurowo nad przepaścią emocji. Coś mi jest w ten czerep posępny. Coś, czego nie jestem w stanie pokonać ani racjonalnie wytłumaczyć.

Potrzeba samodoskonalenia staje się paranoją. Nigdy nie mam wystarczająco dobrze posprzątane, ugotowane. Ostatnio nawet mi hybryda nie wyszła, na co szlag mnie trafił. Chciałabym tak jak w tych katalogach z meblami: same błyski i dopierdalający minimalizm. O, albo tak jak w tych kulinarnych programach, że niby to szybko, tanio, smacznie i jeszcze z zachowaniem porządku w kuchni oraz proporcji barw na talerzu. I się nawet nie napocił jeden z drugim, a tamtej to nawet w dupę nie poszło!

Nosz, ja pierdolę!


czwartek, 2 czerwca 2016

Najpierw jest błysk. Grzmot. Nawałnica. Szlag mnie trafia, krótko mówiąc. Demotywacja całkowita, puls trzysta. Mogiła gwarantowana, chyba, że jest się mną.

Bo mnie nie zabija. Mnie wzmacnia.

Nad ranem, gdy już ciśnienie spadnie i ujdzie powietrze, a pulsujące bólem skronie są już całkowicie rozmasowane przez sen, demotywacja ustępuje miejsca motywacji. Pieprzony gatunek ludzki. Cholerny egoizm.  Strzepuję irytację z ramienia. Cóż za ekscentryzm, mistrzostwo świata. Postanawiam przetransportować żal i brak zrozumienia dla chamskich działań, nie godny człowieczeństwa całkowicie, z głowy, poprzez serce, do tylnej (obszernej) części ciała.

O, ja Cię zniszczę! -dźwięczy mi gdzieś jeszcze w mózgu...

 ...ale nie, gdyż ja mam klasę. Z klasą Cię załatwię, omijając destrukcję szerokim łukiem. Z przyjemnością zatopię mój psychologiczny manicure w Twym marnym ciele.

poniedziałek, 30 maja 2016

Dziś jest jednym z tych dni, które mogłyby się skończyć tuż przed świtem. Moja czaszka przepełniona jest zamętem. Wmawiam sobie, że jestem niewystarczająco: dobra, cierpliwa, dokładna. Złorzeczę i złomatkuję. Gonię pozytywy a one są coraz szybsze, chowają się i nie pozwalają nawet na niegroźną konfrontację. 

Mogłabym lepiej. Mogłabym...

I chociaż w głębi duszy czuję, że daję z siebie wszystko, prześladuje mnie upierdliwa irytacja. Nie jestem idealną Panią Domu z książek o latach sześćdziesiątych, lecz tak jak one popadnę w głęboką depresję. Z szerokim uśmiechem na twarzy i czarną dziurą wnętrza pomiędzy uszami.

środa, 25 maja 2016

Nie ma mowy o porannym półmroku. Ukołysana przez delikatny oddech maleńkiej istoty, wsłuchuję się w śpiew ptaków. Śpiew - nie upierdliwe gruchanie i piski, które często uprzykrzają nam poranki. Jest ciepło, pachnie latem. Pani Zosia cierpliwie zamiata chodnik z wszędobylskiego piachu i świeżo skoszonej trawy. Tak bardzo lubię tę porę roku, tak bardzo czuję się bezpiecznie. Tak mi błogo.

Coś sprawia,  że nie mogę spać. Może to upierdliwa ósemka, odzywająca się raz po raz? Od kilku miesięcy chętna by się narodzić i trochę poprzeszkadzać mi w życiu. Może to myśli, tak gęste, że prawie brak im miejsca w mojej ograniczonej głowie? Tłamszą siebie na wzajem, tak spójne, tak sprzeczne. Puzzle z przynajmniej jednym brakującym elementem.

poniedziałek, 23 maja 2016

Nie mam czasu. Dziwne prawda? Przecież "nie pracuję" więc "nic nie robię", władam tajemnymi mocami, które odwalają za mnie brudną robotę. 

Zdałam egzamin na prawko, miesiąc temu prawie. Mam to za sobą, czego świadomość przynosi ulgę. W tym temacie w sumie to wszystko, bo mam mrówki w gaciach siedząc na miejscu kierowcy. Panika. 
A co jak mi jakiś cymbał wyskoczy?! Jak mi zgaśnie, jak nie wyhamuję?!  Jak nie wyceluję na parkingu?!
Bez komentarza...

Bezskutecznie usiłuję się wylaszczyć przed wakacjami. Masakra totalna. Dwadzieścia siedem stopni na plusie nie wytopi tego czego nie chcę mieć w posiadaniu. Ćwiczę, sapię, piję herbatki ziołowe. Dupa jak była tak jest. Dosłownie.  Kim strzeż się - masz konkurencję!  Moi drodzy, cudów nie ma. Jak się kocha szarlotki, biszkopty ze śmietaną, super słodką kawę z mlekiem i czekoladę, to jest się z góry skazanym na porażkę. W akcie desperacji i totalnej rozpaczy, wcisnęłam moje nowe bikini na dno szuflady. Może o nim zapomnę ( i wybiegnę topless na plażę).


wtorek, 19 kwietnia 2016

Podczas gdy większość znajomych mi Mam wraca do pracy, ja wracam do "domu". Zrezygnowałam. Była to jedna z trudniejszych decyzji w moim życiu, natomiast rachunek był prosty i jasny jak słońce. Wracam do dzieci, po dziewięciu miesiącach.

Chciałabym rzec, że przez ten czas radziłam sobie świetnie. Otóż nie. Nie radziłam sobie. Wracałam zmęczona, sfrustrowana prosto w potok wytęsknionych słów, urwanych sylab, wyciągniętych małych rączek.  Za wcześnie podjęłam pracę, klasyczny falstart.

Nie muszę więc martwić się "co ze żłobkiem"?! Nie ukrywam, że odczułam ogromną ulgę. 

Za rok Alicja pójdzie do przedszkola. Wtedy zacznę jeszcze raz. Spokojniejsza.

środa, 16 marca 2016

Dokładnie siedem razy pozbierałam zabawki. Te same. S-i-e-d-e-m razy. W międzyczasie trzy razy układałam od nowa miniaturowe bluzeczki, spodenki, rajstopki, które Szanowna Alicja ochoczo i bez wahania rzucała za siebie. Typowa kobieta, poza tymi dziesiątkami różowych kreacji, nie ma w co się ubrać. Od kiedy spionizowała i stała się dwunożna, przez mój dom regularnie przechodzi totalny kataklizm. Siłą rzeczy porównuję do Pierworodnego. Nie ma porównania. Ona jest wszędzie.

Pierwszego lutego minęło osiem lat, od kiedy stałam się matką. Łojezusmaria. Kawał czasu, a zdaje się jakby to było wczoraj. Dwudziestego siódmego zaś mieliśmy rocznicę przyjścia na świat tego małego drania w spódnicy. Ja pierniczę, karma powraca. Niniejszym przepraszam moją Mamę. Ponoć byłam taka sama albo jeszcze gorsza, z jednakową pasją wyjadałam pieprz z rosołu. I swą pomysłowością, zaradnością i elokwencją, konsekwentnie psułam krew opiekunom. 

Ale ja nie o tym chciałam... Chciałam o czymś innym, szalonym i z pasją, a wyszło jak zwykle -  o dzieciach.

Generalnie w sumie już nie pamiętam o czym miało być, co jedynie potwierdza tezę, iż stałam się Matką Totalną.

Dajcie mi tu kogoś, kto mnie zniknie na jakieś dwie godziny. Bezapelacyjnie stanie się moim wybawcą i terapeutą.

środa, 20 stycznia 2016

Pięknie jest i bajkowo. Przytulnie pośród bieli, gdzie nie gdzie nakrapianej psimi odchodami frywolnych właścicieli, którzy szturmem bojkotują odpowiedzialność za to, co oswoili. Nie, proszę Państwa, gówno nie stopnieje razem ze śniegiem. Tak, mam psa słusznych rozmiarów i tak się składa, że po nim sprzątam, nawet jeśli zesra się z dala od przyblokowego chodnika. 

BTW. Pięknie jest i bajkowo. Śnieg sympatycznie prószy, Mróz dzielnie zabija bakterie i wirusy (chwała mu za to!), upierdliwie szczypiąc w nos i uszy, bo bardzo często zapominam o nakryciu głowy. Niech się mózg wymrozi, a co.

Za dwa tygodnie Pierworodny skończy osiem lat. Poważny wiek, fiu fiu. Kiedy to zleciało, jak, po co i dlaczego tak szybko?! Tak mnie ciśnie w serduchu żal, że to tak nieuchronne to przemijanie. Za chwilę się ożeni i guzik z matkowania. Dziecko moje maleńkie, metr trzydzieści pięć, stopa trzydzieści sześć.

Za cztery tygodnie Alicja skończy rok. I tu kolana mi się gną, rozklejam się całkowicie. Zaczynam czuć się staro i coraz mniej grubo. Mgła mi nastała przed oczami i znowu to upierdliwe: KIEDY i Łaj soł fast?! 
Dziewczynka już taka sprytna i coraz bardziej samodzielna. No i w końcu po fazie na BABA, TATA i DAJ doczekałam się MAMA, co czkawką mi się odbija szczególnie w przypadkach nagłego wybuchu bomby biologicznej tudzież atomowej lub nocnego napadu pragnienia czy tam czegokolwiek innego. Wcześniej wzywany był ojciec a teraz krucho ze mną, MATKO.   

Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś podobnego powiem ale UWIELBIAM JEŹDZIĆ! Jestem stworzona do prowadzenia pojazdów, tak więc niech STWÓRCA mnie wesprze, oświeci i umożliwi zdanie egzaminu w miarę sprawnie, najlepiej za pierwszym razem.;-) Póki co mam połowę jazd za sobą więc można by się PRAWIE zapisywać, ale wiecie co? Pierdla mam. Nie byle jakiego. 



czwartek, 10 grudnia 2015

Miałam ochotę sobie bezkarnie ponarzekać. Tak po prostu, bez ceregieli i spięcia dupy. Na szczęście w porę zorientowałam się, że robię to zbyt często i zbyt regularnie. To znaczy codziennie i cały czas. Nosz kurwa mać. Bez przesady, tak źle to chyba nie jest?

Zapisałam się na "prawko". Ja i samochód (i widzę tę hienę z "Króla Lwa", ech nie ma to jak wierzyć w siebie).  Obawiam się, że takie same wyobrażenie na ten temat ma mój mąż (no i znowu ta hiena). Wpłaciłam zaliczkę. Boli. Zrobiłam badania, zapłaciłam. Łooj, boli. Na zdjęciu wyglądam jak cierpiący na paraliż całego ciała borsuk tudzież szop pracz. Boli. No cóż... Wybaczę im wszystkim jak zdam i stanę się bezapelacyjną Królową Szos.

No i żeby nie było, że zbyt często i zbyt regularnie...

cudnie jest, super elegancko i w ogóle.

...


wtorek, 1 grudnia 2015

Kawa z mlekiem i miodem, mój przysmak ostatnich dni. Nadzieja na zastrzyk energii.
Śniegowa aura zmusza mnie do marzeniach o kocu, kominku i grzanym winie. To tak nieprzyzwoicie w ciągu dnia...

Najbliższe dni to zapowiedź przedświątecznego zapierdzielu, spowodowanego próżnością kobiet. O, nie mówię tego złośliwie: sama muszę mieć rzęsy i paznokcie na dwudziestego czwartego. I makijaż. I kreację. I super zdjęcia, które z wyrzutami sumienia - bo wbrew Mężczyźnie, opublikuję na fejsbÓku. Tylko czy to o to chodzi? Ludzka próżność stała się z biegiem lat nieodzowną częścią "magii", o której szumnie się mówi i której wszyscy co roku szukamy. Szaleństwo, konsumpcjonizm, brak zdrowego rozsądku. Ba! Brak jakiegokolwiek rozsądku! Telefony, zabijanie się o termin. 

"Tylko dla mnie, wyjątkowo, po osiemnastej!"

Wyjątkowo... bo przecież ja nie mam swojego życia, rodziny, nie obchodzę świąt, do których należałoby się przygotować, robiąc bezceremonialnie rozgardiasz w niewielkiej kuchni. 
Właśnie, że mam!

Dlatego też zostałam zrugana za "brak elastyczności", bo nawet w tygodniu przedświątecznym nie robię wyjątków. W  Wigilię zaś... nie pracuję wcale.

Będę piec makowca. Czekoladowca. Gotować barszcz. 

Cieszyć się rodziną.

wtorek, 24 listopada 2015

 Moja córka po raz pierwszy widziała padający śnieg. O czwartej nad ranem, leniwie przecierając zapłakane oczy. Jej pełne zachwytu spojrzenie było niemal tak głośne od emocji, co miarowe chrapanie Pierworodnego. Tak, mam noc w plecy. Lecz była to cudowna podróż w czasie, do Krainy Czarów, którą kiedyś odwiedził mój syn i tak samo, o tej nietypowej porze zachwycał się białym puchem spadającym z nieba.

Już niebawem zapanuje zapach przyprawy korzennej, cynamonu i pomarańczy. Nie mam pojęcia, gdzie tym razem ustawimy choinkę, ale to co ma się pod nią znaleźć zostało już nabyte i idąc za ciosem - zapakowane. Trzeba jakoś rozłożyć wydatki, przynajmniej część mamy już z głowy.

Życie toczy się spokojnie. Pomimo niewyspania jest całkiem sympatycznie.



środa, 4 listopada 2015

Na kolacje będą tosty. I ból głowy.

Czarne chmury. Nie mogę ich przegonić pomimo wszędobylskiej cukrowej waty. Moja ludzka, fizyczna powłoka błaga mnie o drzemkę, która jest w chwili obecnej na szczycie listy marzeń.  Na szczycie tak niskim lecz nadal nieosiągalnym...

Ratuje mnie słodycz jabłka. Piękna, polska Złota Jesień.

czwartek, 29 października 2015

Znów bym przegapiła, co za matka. Gdzieś pomiędzy mieszaniem zupy a segregowaniem za małych ubranek uświadomiłam sobie, że to już osiem miesięcy za nami. 

Jejuniu, osiem! 

A ja nadal pamiętam ten cholerny ból i ten niezwykły moment, gdy Ją poznałam. Kocham, z każdym dniem coraz bardziej. Gdy płacze (i ja płaczę), gdy się uśmiecha i gdy nie potrafi zrozumieć, że te piękne kolorowe liście nie są do jedzenia (chciałam jej tylko jesień pokazać, serio!). I kocham tak bardzo nawet teraz, gdy już wiem, że dziś znów nie zasnę, chociaż tak szczerze bardzo mnie to wkurza i martwi.

 Chociaż czaszka mi pęka i jestem pewna, ze jak tak dalej pójdzie nagra płytę z Mansonem, kocham.

środa, 14 października 2015

Im bardziej się staram tym gorzej wychodzi. Fatum takie. Pracujesz źle, nie pracujesz też źle. Chcesz pójść na kawę z koleżankami, a tu smarki, rzygi i  pozamiatane. Gary i mop. Syropki i te inne dyrdymały.

Emocjonalnie jestem wrakiem. Chyba już o tym wspominałam ale pewna nie jestem. Nie jestem też pewna słuszności swoich wyborów, czuję się jak nastolatka, której świat nie rozumie. Cienka jestem. Jak węża dupa. Przeryczałam połowę dnia, bo tak. Mężczyzna jeszcze mnie bardziej podkurwił tym chłodnym "No, czego ZNOWU beczysz?!", a ja po prostu chciałabym mu się bezceremonialnie wysmarkać w rękaw i przytulić do klaty. Nie mówię już zupełnie o wpadaniu w ramiona i tak dalej, bo nie ma szans.  Generalnie jestem brzydka a świat be, wszystko jest gupie, gupie, gupie!
Może to jesień, może to mejbl'in!

Eksplozja mózgu za trzy, dwa, jeden...

czwartek, 8 października 2015

W oczach innych matek jestem beznadziejna. Moja córka skończyła niedawno siedem miesięcy, trzy przepracowane mam już za sobą. Kocham ją nad życie. Kocham nad życie Pierworodnego i to właśnie dla nich to robię. Jest mi ciężko się zorganizować, ułożenie grafiku na nadchodzący tydzień wymaga pierdyliarda kombinacji (względnij plan lekcji, judo, szczepienia, ortopedę, ginekologa bla bla bla). Staram się pracować cztery dni w tygodniu, by resztę poświęcić rodzinie. Nie zapierdalam po dwanaście godzin. Pomimo to, to co robię nierozerwalnie związane jest ze stresem, gdyż bezpośrednio mam kontakt z klientkami.  Są momenty, że łojezusie, oczyma wyobraźni kogoś morduję, a na zewnątrz mam hollywoodzki uśmiech numer pięć z kolekcji limitowanej.

Bywam zmęczona. 
WRÓĆ!
Bywam wypoczęta. A gdy nie jestem, bywa, że podnoszę głos na moje starsze dziecko. Bo wysiadam. Mam  wówczas ogromne wyrzuty sumienia, pretensje do siebie. Przepraszam wszystkich, za to, że jestem zmęczona, że wymiękam. Przepraszam za swoje marzenia, determinację i cele, które kiedyś w końcu osiągnę.

środa, 30 września 2015

Jest piękny, środowy wieczór. Hmm... w sumie prawie noc. Niektórzy umawiają się na randki, relaksują się, popijając wino. A ja? Związałam niesforne włosy, zbyt krótkie  jak na moje oczekiwania. Założyłam na siebie coś szerokiego. Raczę się zieloną herbatą, bo nadzieja umiera ostatnia. Słodkiego mi się chce, w mordę jeża.

Z jednej strony cieszę się z tego co mam, jestem wdzięczna. Serio, serio! Jednak to takie ludzkie pragnąć więcej. To chyba dobrze - mieć cel. Mieć marzenia. Nieustannie dążyć do czegoś, działać, nie czekać. 

Tak sobie wymyśliłam w mojej głowie, że jak będę miała to, co chcę mieć to odnajdę spokój. Gwarancji jednak nie mam, czy tam, za marzeniami ten spokój jest. Nie jestem też pewna, czy to więcej, to jednak nie za mało...

Takie to ludzkie.

wtorek, 29 września 2015

Szpital w domu. Nosz kurwa mać, rzec by się chciało odważnie. O ile Alicja pomimo dolegliwości nie zamierza rezygnować z raczkowania i włażenia WSZĘDZIE, o tyle Pierworodny dupska z kanapy ruszyć nie raczy. Trzydzieści siedem i siedem, "umiera". Chłop to chłop, ja przepraszam, ale znikąd się to nie bierze i coś w tym jest! Dosłownie jak Mężczyzna,  który w towarzystwie kataru białej gorączki dostaje i niedowładu kończyn. Górnych oraz dolnych. Snuje się więc jedynie to to siedmioletnie chłopisko, a pierdyknąłwszy się w kolanko nieopatrznie, wyje z bólu pół godziny. Bo chory. Bo kuku. Kawał obywatela, a etat pielęgniarski przy Nim mam w tym tygodniu jak w banku szwajcarskim.

Dziecko numer dwa (dzięki Bogu!) zafundowało sobie drzemkę. Mogę w spokoju powiesić pranie.



wtorek, 15 września 2015

Noc spędziłam jak ludzie pierwotni -  aktywnie. Na rozmowach z córką, którą dręczyło czterdzieści i pół. Byłam kołyską, pozytywką, leżaczkiem - bujaczkiem. Matka interaktywna. Niestety, nie udało mi się w stu procentach ukoić Alicji. Dzieci chorują  - to normalne. Mimo tej "oczywistości" miałam poczucie porażki i zaczęłam... obwiniać siebie.
 A bo okno, a bo sweter a może kurtka nie taka, a w autobusie kichali, prychali a ja z wózkiem. No jak to tak, deszcz a ja z dzieckiem śmigam?!

Sama na siebie wywarłam jakąś dziwną presję, teraz wiem, że nie potrzebnie zupełnie. Ale czy to nie jest związane z presją otoczenia? Z mitem Matki - Heroski, która musi dawać radę zawsze, wszędzie i ze wszystkim?

Nie dałam sobie rady. Odwołałam klientki, które były oburzone i zirytowane tym faktem. Chciałam być z dzieckiem, przytulać. Zagrzebać się pod kołdrą, wyspać. Napić kawy. 
Nie spinać.  
Nie udawać, że mogę wszystko pogodzić.


sobota, 5 września 2015

20.

No nieee... Szlag mnie trafił na samą siebie, gdy zorientowałam się, że nawet sam BOSKI we własnej osobie przestał zaniedbywać bloga, pomimo spacerów z dziecięciem. Co prawda nie swym ale to nie waażne.;)

 

 Postanowiłam przestać zganiać winę na brak czasu lecz na własne nieogarnięcie, gdyż w istocie nie ogarniam. Stylistka rzęs se jestem se, kobieta pracująca, szalona wizażystka, baba z pasją i wiatrem we włosach. W skrócie: zapierdalam. 

Minęło pół roku, dwudziestego siódmego sierpnia. Mam wrażenie, jakby Alicja była z nami od zawsze a nie tylko od tych kilkunastu, bardzo szybkich, tygodniu. Świetne z niej dziecko, po bracie. Alergie oraz kolki są jej i nam obce. Wysypiamy się. Śmiejemy. Cud, miód, orzeszki. Niniejszym stałam się Matką Totalną, która przekonała się, że można kochać bardziej niż bardziej.

Pierworodny dzielnie rozpoczął drugą klasę a także kolejny rok treningów. Kurna no, drugiego września poryczałam się. Tak oto, wracając ze szkoły, niemal na ślepo, prowadziłam wózek z córką małoletnią, roztrzęsiona od wewnątrz i całkowicie zmyta na słono na zewnątrz. 
Syn mój, nie mały wcale, nawet nie pożegnał matki starej, nawet się nie obejrzał na rodzicielkę, która na biodrze dzierżyła siostrę jego. Spotkał kumpli i poszeeeedł w tłum rozwrzeszczanych dzieciorów z plecakami większymi od nich samych.  Nogi mi się ugięły, emocje mnie zjadły na surowo. Nie wiem jakim cudem, odstawiwszy później Alicję do BabciBe, dałam radę zrobić klientkę. I nie spieprzyłam!

Na dzień dzisiejszy mogę jedynie powiedzieć: ta edukacja wczesnoszkolna mnie wykończy! Boże, jak Pierworodny bazgroli!!!! Zlitujcie się i dajcie mi coś na nerwy, bo melisa przestaje mi wystarczać. Z kamienną twarzą, tłumiąc często śmiech, sterczę nad nim czasami kartki wyrywając, jeśli trzeba. "Orzeszkuf, samochotuf i niekturych" nie chcemy w kajecie!




czwartek, 13 sierpnia 2015

19.

Są takie momenty. Gdy cisza brzmi spokojnym oddechem dziecka, uderzeniem skrzydeł ćmy, pustką szkła. Jestem ze sobą, tu i teraz. Czuję się dobrze. Jest dobrze. I trwa. Prowadzę dialog ze sobą, we własnej głowie, która ma okazję lewitować bezkarnie. Bez obawy, że zostanie przyłapana przez ciekawskiego siedmiolatka. 

Takie momenty mają barwę granatu, winnego bordo, głębokiej czerni. Zapatrzona w gwiazdy, w ten boski bezkres, jestem lekka. Czuję, że wszystko już mam.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

18.

Gdy ucichnie ostatni niespokojny oddech, zacznę marzyć od nowa. Kim jestem? Tracę wiarę w siebie, paradoksalnie czując się silna. Nie wiem gdzie jestem i co właściwie tutaj robię. Dlaczego nie mogę iść na przód? Coś mnie tu trzyma, jakiś magnes, którego jeszcze nie potrafię dostrzec. Być może zlekceważyłam jego potęgę, a skutki tego będą dla mnie porażką. 


Ogarnąć siebie...

Do tej pory nie wiem, jakim cudem mi się udało. Ile sił trzeba w sobie mieć, ile musiałam ich mieć! Czuję się, jakbym dokonała niemożliwego. Z niedowierzaniem zlustrowałam dwa worki zacnych rozmiarów, przepełnione za małymi już ubrankami mojej Alicji. Maleńkiej... Czas biegnie zbyt szybko. Daję z siebie wszystko ale nie jestem w stanie Go dogonić. Przykre to, nieosiągalne.

Staram się uwolnić moją głowę od myśli zbyt absorbujących. Znów jestem na przegranej pozycji. Problemy nie znikną, niestety. Mogę je jedynie rozwiązać i jestem na dobrej drodze ku temu. Emocje jednak mną rządzą, sterują. Nie mogę czuć się wolna.