środa, 16 marca 2016

Dokładnie siedem razy pozbierałam zabawki. Te same. S-i-e-d-e-m razy. W międzyczasie trzy razy układałam od nowa miniaturowe bluzeczki, spodenki, rajstopki, które Szanowna Alicja ochoczo i bez wahania rzucała za siebie. Typowa kobieta, poza tymi dziesiątkami różowych kreacji, nie ma w co się ubrać. Od kiedy spionizowała i stała się dwunożna, przez mój dom regularnie przechodzi totalny kataklizm. Siłą rzeczy porównuję do Pierworodnego. Nie ma porównania. Ona jest wszędzie.

Pierwszego lutego minęło osiem lat, od kiedy stałam się matką. Łojezusmaria. Kawał czasu, a zdaje się jakby to było wczoraj. Dwudziestego siódmego zaś mieliśmy rocznicę przyjścia na świat tego małego drania w spódnicy. Ja pierniczę, karma powraca. Niniejszym przepraszam moją Mamę. Ponoć byłam taka sama albo jeszcze gorsza, z jednakową pasją wyjadałam pieprz z rosołu. I swą pomysłowością, zaradnością i elokwencją, konsekwentnie psułam krew opiekunom. 

Ale ja nie o tym chciałam... Chciałam o czymś innym, szalonym i z pasją, a wyszło jak zwykle -  o dzieciach.

Generalnie w sumie już nie pamiętam o czym miało być, co jedynie potwierdza tezę, iż stałam się Matką Totalną.

Dajcie mi tu kogoś, kto mnie zniknie na jakieś dwie godziny. Bezapelacyjnie stanie się moim wybawcą i terapeutą.