poniedziałek, 13 lipca 2015

Usiadłam...

...z kubkiem kawy w dłoniach. Pozwoliłam wciągnąć się kanapie, przez chwilę nie myśląc o niczym jednocześnie przejmując się wszystkim. Bez sensownie gapiłam się w okno, chyba podziwiając szarpane przez wiatr liście. Trwało to może z piętnaście minut, lecz ten kwadrans stał się moją osobistą wiecznością. Tępy ból w okolicach serca przypomniał mi, że jestem tylko człowiekiem i nie należy przesadzać z czarnym napojem, który przynosił ukojenie po kolejnej bezsennej nocy.

Monolog Alicji, nagle przebudzonej  i jak zwykle wesołej (wspaniałe jest to dziecko) wyrwał mnie z tej smętnej zadumy, brutalnie uświadamiając, jak wiele szczęścia mam, mimo wszystko. Nie krzyk, pisk, nie cisza. Zbitek melodyjnych, radosnych dźwięków ciekawego  świata niemowlęcia. Zaraz po nim  zaspany głos Pierworodnego. 

Codzienność toczy się swoim rytmem, a mój zamulony umysł dominuje nad ciałem. Za cholerę nie mogę zmusić się do sprzątania. Czuję się jakby ktoś spętał mi ręce i nakazał tylko siedzieć i popijać kawę. Jednocześnie ogarnia mnie złość, nienawidzę takiego stanu, nienawidzę tych plam na stole, garów w zlewie, kurzu i okruchów. Nienawidzę problemów. Nienawidzę bezsilności. Nienawidzę nienawidzić.

2 komentarze:

  1. Ostatni akapit czytałam w zachwycie prawie, ze ktoś ma identycznie jak ja!

    OdpowiedzUsuń
  2. Problemy wszystko komplikują...prawda? :(

    OdpowiedzUsuń