wtorek, 15 września 2015

Noc spędziłam jak ludzie pierwotni -  aktywnie. Na rozmowach z córką, którą dręczyło czterdzieści i pół. Byłam kołyską, pozytywką, leżaczkiem - bujaczkiem. Matka interaktywna. Niestety, nie udało mi się w stu procentach ukoić Alicji. Dzieci chorują  - to normalne. Mimo tej "oczywistości" miałam poczucie porażki i zaczęłam... obwiniać siebie.
 A bo okno, a bo sweter a może kurtka nie taka, a w autobusie kichali, prychali a ja z wózkiem. No jak to tak, deszcz a ja z dzieckiem śmigam?!

Sama na siebie wywarłam jakąś dziwną presję, teraz wiem, że nie potrzebnie zupełnie. Ale czy to nie jest związane z presją otoczenia? Z mitem Matki - Heroski, która musi dawać radę zawsze, wszędzie i ze wszystkim?

Nie dałam sobie rady. Odwołałam klientki, które były oburzone i zirytowane tym faktem. Chciałam być z dzieckiem, przytulać. Zagrzebać się pod kołdrą, wyspać. Napić kawy. 
Nie spinać.  
Nie udawać, że mogę wszystko pogodzić.


3 komentarze:

  1. hehe, skad ja to znam, obwinianie siebie to moja stała łatka, jak wrzód ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde, ja jeszcze nie mam dziecka, a już się obwiniam o wiele rzeczy. Że za dużo kawy, za mało zdrowego jedzenia, ruchu za mało, że pokój nie gotowy, ciuchy nie wyprasowane itd. Staram się nie myśleć co będzie za miesiąc jak Mała już pojawi się na świecie i będzie płakać a ja nie będę wiedziała z jakiego powodu. Mam nadzieję, że nie będę aż taką złą matką jak jestem w swojej głowie...

    OdpowiedzUsuń
  3. wyrzuty sumienia... skad ja to znam?

    OdpowiedzUsuń