środa, 30 września 2015

Jest piękny, środowy wieczór. Hmm... w sumie prawie noc. Niektórzy umawiają się na randki, relaksują się, popijając wino. A ja? Związałam niesforne włosy, zbyt krótkie  jak na moje oczekiwania. Założyłam na siebie coś szerokiego. Raczę się zieloną herbatą, bo nadzieja umiera ostatnia. Słodkiego mi się chce, w mordę jeża.

Z jednej strony cieszę się z tego co mam, jestem wdzięczna. Serio, serio! Jednak to takie ludzkie pragnąć więcej. To chyba dobrze - mieć cel. Mieć marzenia. Nieustannie dążyć do czegoś, działać, nie czekać. 

Tak sobie wymyśliłam w mojej głowie, że jak będę miała to, co chcę mieć to odnajdę spokój. Gwarancji jednak nie mam, czy tam, za marzeniami ten spokój jest. Nie jestem też pewna, czy to więcej, to jednak nie za mało...

Takie to ludzkie.

wtorek, 29 września 2015

Szpital w domu. Nosz kurwa mać, rzec by się chciało odważnie. O ile Alicja pomimo dolegliwości nie zamierza rezygnować z raczkowania i włażenia WSZĘDZIE, o tyle Pierworodny dupska z kanapy ruszyć nie raczy. Trzydzieści siedem i siedem, "umiera". Chłop to chłop, ja przepraszam, ale znikąd się to nie bierze i coś w tym jest! Dosłownie jak Mężczyzna,  który w towarzystwie kataru białej gorączki dostaje i niedowładu kończyn. Górnych oraz dolnych. Snuje się więc jedynie to to siedmioletnie chłopisko, a pierdyknąłwszy się w kolanko nieopatrznie, wyje z bólu pół godziny. Bo chory. Bo kuku. Kawał obywatela, a etat pielęgniarski przy Nim mam w tym tygodniu jak w banku szwajcarskim.

Dziecko numer dwa (dzięki Bogu!) zafundowało sobie drzemkę. Mogę w spokoju powiesić pranie.



wtorek, 15 września 2015

Noc spędziłam jak ludzie pierwotni -  aktywnie. Na rozmowach z córką, którą dręczyło czterdzieści i pół. Byłam kołyską, pozytywką, leżaczkiem - bujaczkiem. Matka interaktywna. Niestety, nie udało mi się w stu procentach ukoić Alicji. Dzieci chorują  - to normalne. Mimo tej "oczywistości" miałam poczucie porażki i zaczęłam... obwiniać siebie.
 A bo okno, a bo sweter a może kurtka nie taka, a w autobusie kichali, prychali a ja z wózkiem. No jak to tak, deszcz a ja z dzieckiem śmigam?!

Sama na siebie wywarłam jakąś dziwną presję, teraz wiem, że nie potrzebnie zupełnie. Ale czy to nie jest związane z presją otoczenia? Z mitem Matki - Heroski, która musi dawać radę zawsze, wszędzie i ze wszystkim?

Nie dałam sobie rady. Odwołałam klientki, które były oburzone i zirytowane tym faktem. Chciałam być z dzieckiem, przytulać. Zagrzebać się pod kołdrą, wyspać. Napić kawy. 
Nie spinać.  
Nie udawać, że mogę wszystko pogodzić.


sobota, 5 września 2015

20.

No nieee... Szlag mnie trafił na samą siebie, gdy zorientowałam się, że nawet sam BOSKI we własnej osobie przestał zaniedbywać bloga, pomimo spacerów z dziecięciem. Co prawda nie swym ale to nie waażne.;)

 

 Postanowiłam przestać zganiać winę na brak czasu lecz na własne nieogarnięcie, gdyż w istocie nie ogarniam. Stylistka rzęs se jestem se, kobieta pracująca, szalona wizażystka, baba z pasją i wiatrem we włosach. W skrócie: zapierdalam. 

Minęło pół roku, dwudziestego siódmego sierpnia. Mam wrażenie, jakby Alicja była z nami od zawsze a nie tylko od tych kilkunastu, bardzo szybkich, tygodniu. Świetne z niej dziecko, po bracie. Alergie oraz kolki są jej i nam obce. Wysypiamy się. Śmiejemy. Cud, miód, orzeszki. Niniejszym stałam się Matką Totalną, która przekonała się, że można kochać bardziej niż bardziej.

Pierworodny dzielnie rozpoczął drugą klasę a także kolejny rok treningów. Kurna no, drugiego września poryczałam się. Tak oto, wracając ze szkoły, niemal na ślepo, prowadziłam wózek z córką małoletnią, roztrzęsiona od wewnątrz i całkowicie zmyta na słono na zewnątrz. 
Syn mój, nie mały wcale, nawet nie pożegnał matki starej, nawet się nie obejrzał na rodzicielkę, która na biodrze dzierżyła siostrę jego. Spotkał kumpli i poszeeeedł w tłum rozwrzeszczanych dzieciorów z plecakami większymi od nich samych.  Nogi mi się ugięły, emocje mnie zjadły na surowo. Nie wiem jakim cudem, odstawiwszy później Alicję do BabciBe, dałam radę zrobić klientkę. I nie spieprzyłam!

Na dzień dzisiejszy mogę jedynie powiedzieć: ta edukacja wczesnoszkolna mnie wykończy! Boże, jak Pierworodny bazgroli!!!! Zlitujcie się i dajcie mi coś na nerwy, bo melisa przestaje mi wystarczać. Z kamienną twarzą, tłumiąc często śmiech, sterczę nad nim czasami kartki wyrywając, jeśli trzeba. "Orzeszkuf, samochotuf i niekturych" nie chcemy w kajecie!